Nareszcie upragniony weekend...
Kolejny dzień z serii męczących. Pobudka o 6 wykłady, zaliczenie sieci komputerowych... Test. Loteria. Pytania bezsensowne, z błędami logicznymi, źle sformułowane. Odpowiedzi wykluczające się na wzajem. Tak naprawdę nie wiadomo o co facetowi chodziło. Wyniki około wtorku. Zobaczymy co będzie.
Po powrocie krótki odpoczynek, obiadek i... metody numeryczne. Rozwiązałem część jednego zadania. Poza nim pozostały jeszcze 2 inne. Na szczęście jestem z kumplem w zespole i mam nadzieję, że on też coś zrobi. Powinien :> W poniedziałek laboratoria z fizyki (czyli wejściówka i pytanie), dopytywanie przez prowadzącą z poprzedniego ćwiczenia (instrukcja do ćwiczenia i informacje z wykładu wyryte niemal na blachę to mało...) i zaliczenie z metod numerycznych. W sumie fizyki znaczną część umiem już. To będzie ciężki początek tygodnia, ale cóż - to nie pierwszy i nie ostatni taki poniedziałek. Bywały zresztą gorsze i jakoś żyję :)
Najważniejsze, że jutro jadę do mojego Słoneczka. Nie potrafię wytrzymać bez Niej więcej niż tydzień. Nie potrafię, nie mogę, nie chcę. Czuję potrzebę, by się z moim Kochaniem spotkać. Tak bardzo mi Jej brak. Tęsknię bardzo za Jej bliskością, za ciepłem oddechu, za biciem serduszka, za tymi cudownymi oczętami... Teraz jedyne o czym marzę to spojrzeć w te oczy, przytulić Ją mocno do siebie i pocałować...