Sesja już się zbliża, już puka do mych...
Zaczęły się zaliczenia. Posypały się w najmniej odpowiednim momencie. Tak więc w tym tygodniu czeka mnie odpytywanie z fizyki, kolokwium z pkm, oddanie sprawozdania z laborek z fizyki i zadań z matmy oraz zaliczenie z sieci komputerowych. A w przyszłym tygodniu laborki z fizyki (czyli wejściówka i odptytywanie), zaliczenie z matmy i z projektowania komputerowego. Do tego do zrobienia projekt z organizacji produkcji i praca przejściowa, która leży cały czas w szufladzie i czeka na lepsze czasy, a raczej na odrobinę czasu dla siebie. Po prostu fantastycznie.
A ja tak tęsknię za moim Słoneczkiem... Chciałbym pojechać do niej na cały weekend, a nie wiem czy dam radę. Bardziej prawdopodobne, że nie dam rady i skończy się na jednym tylko dniu. Te jakże skromne kilkanaście godzin będzie musiało znowu wystarczyć na tydzień. Ale na szczęście w perspektywie jest luty, są kolejne weekendy - czas na nadrobienie wszystkich zaległości.
Tylko dzięki Niej mam motywację do pracy. Tylko i wyłącznie. Żadne prośby i ponaglenia siostry, żadne ironiczne uwagi szwagra nie są w stanie zmusić mnie do pracy. Tylko i wyłącznie Ona. I perspektywa czasu z Nią spędzanego. Muszę w ciągu tygodnia się sprężać i pracować solidnie, żeby w weekend mieć czas dla Niej. A muszę go mieć. Ja tego pragnę i pragnie tego Ona. Muszę dać sobie radę z nauką i pokonać lenistwo i zmęczenie. Innej opcji nie ma.