Od dłuższego czasu nie napisałem nic na łamach bloga, czas więc to nadrobić.
Powodem, dla którego od ponad miesiąca nie było żadnej notki jest... a jakże - PRACA. Ale może wszystko po kolei.
Na początku września zacząłem pracę w dziale handlowym jednej z firm, która zajmuje się sprzedażą maszyn do obróbki plastycznej blach i rur. Podjęcie tej pracy wiązało się z niemal natychmiastowym wyjazdem do... Turcji. To był wielki stres dla kogoś, kto wcześniej nie miał okazji być na dłużej poza granicami kraju.
Na lotnisku - tłumy ludzi, czego zresztą się spodziewałem. Kolejki do odprawy. Start - wrażenie bardzo pozytywne - fajnie wgniata w fotel ;) Obsługa bardzo miła, ale jedzenie takie sobie. Jakaś buła i makaron z... tak naprawdę nie wiadomo z czym.
Lądowanie w Istambule. Lotnisko gigantyczne. Okęcie, które jest w końcu jednym z większych w Polsce, może się schować. Tam terminal lotów krajowych jest większy niż u nas całość. Bagaż się nie zgubił - dobry znak :) Kolejka po wizę, kolejka do odprawy celnej. Jazda taksówką, która po mieście mknie 120 km/h. Klakson, którego tamtejsi kierowcy używają do wszystkiego - "chcę skręcać", "jedź szybciej", "uważaj", "dziękuję", czy jako inne mniej cenzuralne słowa ;) Nocleg w hotelu z widokiem na morze (hotel po jednej stronie ulicy, a po drugiej od razu wybrzeże...). Jedzenie, które do gustu mi nie przypadło - niemal wszystko z baraniny.
Wizyta na olbrzmich (to słowo pojawi się jeszcze co najmniej kilka razy) targach maszynowych TATEF. Taksówkarze, którzy z targów na lotnisko nie chcą zawieźć, bo za blisko. Szaleńcza jazda w 7 osób samochodem osobowym (dobrze jest być chudym). Wizyta w terminalu lotów krajowych - prawie spóźniliśmy się na samolot. Lot bardzo udany, obsługa bardzo dobra, jedzenie lepsze niż na naszych liniach, szkoda tylko, że alkoholu nie podają ;)
Lądowanie w Izmirze - 3. co do wielkości mieście w Turcji, przynajmniej tak nam powiedziano (1. Istambuł, 2. Ankara, 3. Izmir, 4. Bursa). 2 dni spędzone na wizytach w fabryce (jedzenie lepsze niż w hotelu) i mieszkaniu w apartamencie na 16. piętrze na strzeżonym osiedlu. Znowu widok na morze :)
Rozpracowana w 4 osoby butelka Whiskey i przegadane 2 noce. Dużo się można w czasie takich rozmów dowiedzieć o swoich współpracownikach. Jedzenie we własnym zakresie - na szczęście w restauracjach mają drób i można zamówić kebaba drobiowego, tzw. sish-kebab (wygląda bardziej jak szaszłyk, ale inaczej przyprawiony i podany). Opuszczenie Izmiru, kilkugodzinna jazda autobusem do Bursy. Autobus z obsługą - napoje, posiłek, itp. Jak w samolocie po prostu :) Dworce autobusowe też olbrzymie. Transport samochodowy jest w Turcji rozbudowany.
Wizyty w kolejnej fabryce, nocleg w hotelu, pogadanka z barmanem, który częstuje turecką wódką w zamian za polską... no i oczywiście PRAWDZIWY iskender kebab (tak w ogóle to w Bursie żył człowiek który kebaba "wymyślił" - Iskender Efendi). Nie jest zły, ale jednak bardziej smakuje mi z kurczaka.
Potem podróż promem do Istambułu (tłumy ludzi, chaos przy wsiadaniu i wysiadaniu - trzeba uważać na samochody. Wizyta w Grand Bazaar, usiłowanie dostania się wieczorem do Pałacu Topkapi. Wrażenie robi Meczet Błękitny i Hagia Sophia - obecnie 2 najbardziej znane meczety. Poranna podróż na lotnisko, nerwowa atmosfera (gdyby nie opóźnienie, nie zdążylibyśmy...) i wreszcie lot z powrotem do domu. Na pokładzie alkohol, ciepły posiłek (i to smaczny ;)) i miła obsługa... A na Okęciu moje Kochanie oczekujące na mój powrót. Następne 2 dni to czas kiedy wreszcie mogliśmy nacieszyć się sobą ;)
A teraz... w pracy przygotowywanie ofert, wysyłanie do klientów, przygotowywanie prezentacji i szkolenia dla pozostałych pracowników działu handlowego. Do tego jazdy na kursie na kat. B, usilne próby pisania pracy mgr i taka zwykła nasza... codzienność :)