Zrobiłem pranie, rozwiesiłem. W pustym mieszkaniu tylko wiatr świszcze po kątach, a przez okno księżyc spogląda na moją postać snującą się po domu. Martwą ciszę przeszywa monotonny dźwięk wiatraków w komputerze.
Za każdym razem, gdy nadchodzi taki moment, jeszcze bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak puste bez Niej byłoby moje życie. Dzięki Niej (no, z moją małą pomocą :P) nasze życie dopełni, bo mam nadzieję, że nie wypełni... mały człowieczek. Syn. To brzmi dumnie.
A przecież kiedyś mieszkałem sam, moja mała pustelnia była... miejscem, do którego chciałem wracać. Teraz najchętniej snułbym się po mieście, aż do rozpoczęcia godzin odwiedzin, ale niestety - w pracy mogliby nie wykazać pełnego zrozumienia dla moich potrzeb :)
Dzisiejsze badanie ktg zakończyło się przyspieszonym o jeden dzień pobytem w szpitalu. To nic, że wiedzieliśmy, że jutro mamy się stawić zgodnie ze skierowaniem.
Ten jeden dzień wywołał tyle Jej łez i stresu, niepotrzebnego zresztą... Bo nie spakowana, bo nie kupione kilka rzeczy. Niby drobnostki, a jednak...
Drobnostki, bo z dzieciaczkiem wszystko w porządku, wyniki badań jak najbardziej ok, poza ciśnieniem przyszłej mamy, które nadal utrzymuje się na wysokim poziomie. Nie wiadomo ile to potrwa, ale pewne jest jedno - właście rozpoczął się ostatni etap w drodze do dziecka.
Osoby, które czytały i pamiętają co nieco z moich starych (a jakże...) notek, mogą dostrzec pewne podobieństwo... Pewien subtelny dzwięk, który się z nich wydobywa...
Słyszycie...? To samotność... Oby do jutra.