Wczoraj M. (kobieta, o której trochę na moim blogu już było...) zażyczyła sobie zwrotu książki "11 minut"... Naturalnie poinformowała mnie o tym późnym popołudniem, kiedy byłem na zajęciach i oczywiście nie miałem przy sobie książki. Umówiliśmy się, że oddam jej książkę dzisiaj. Dobrze, że akurat wybierałem się w tamtą okolicę - nie będę musiał jechać tam specjalnie :)
A moje Słoneczko się martwiło. Rozumiem ją w sumie, chociaż M. nie jest nawet moją ex, choć darzyłem ją jakimś głębszym uczuciem. Kiedyś myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi i że za przyjaciela jestem uważany. O tym, że się myliłem, przekonałem się już spory czas temu. Przyjaciele nie posądzają się o celowe działanie na niekorzyść drugiej osoby i złośliwość, a o to właśnie swego czasu zostałem posądzony...
Skoro przyjaciółmi nie jesteśmy, ja również teraz mam podstawy, by w jej obecnym postępowaniu dopatrywać się złośliwości i zazdrości. Mnie się układa. Jestem szczęśliwy. Ona nie. A przecież zawsze uważała mnie za tak beznadziejnego faceta...
A jak wyglądało spotkanie...? Oto relacja...
M.: Cześć.
Ja: Cześć.
M.: Ale mi zimno. Zawsze tak mam jak wychodzę z domu na dwór.
Ja: Dzisiaj nie jest jeszcze tak źle, choć rzeczywiście ciepło nie jest. Tutaj jest Twoja książka. Dziękuję ślicznie za jej pożyczenie.
M.: Proszę. A tutaj są Twoje płyty. Też dziękuję.
Ja: Dokąd się wybierasz...? [była godzina 18:36. Spotkaliśmy się na przystanku tramwajowym, bo z tego co napisała, jechała gdzieś na godz. 19:00 - przyp. autora]
M.: Do centrum na spacer.
[w tym momencie podjeżdża tramwaj]
Ja: No dobrze, to nie zabieram Ci czasu. Pewnie się spieszysz. Trzymaj się ciepło. Pa.
M.: No, papa.
Potem czekał mnie spacer do domu, potem z domu do tramwaju, potem jeszcze bieg za autobusem... Jestem zmęczony. Muszę zwalczyć przeziębienie, żeby do weekendu być w pełni sił... Mam nadzieję, że mi się to uda.