# 312
Ostatnio jakoś brak mi weny do pisania notek. Po powrocie z pracy wstukanie tych kilku liter ciężko mi przychodzi, więc może tak z samego rana pisanie pójdzie mi lepiej.
Podróż do Hanoweru w sumie bardzo udana. Więcej chodzenia i zwiedzania, niż pracy. Bardzo przyjemne miasto, fajne knajpy i restauracje. Dworzec kolejowy niczym nasze lotnisko Okęcie. Doskonała komunikacja - metro, tramwaje, ulice bez dziur, autostrady... I tak mógłbym długo wyliczać. Słowem - na człowieku, który wcześniej w Niemczech nie był, robi to spore wrażenie. Tym bardziej, gdy pojedzie się tam z naszej "cudownej" stolicy. I nie zrozumcie mnie źle, bo naprawdę lubię moje rodzinne miasto - jestem rodowitym warszawiakiem, mieszkam tu od urodzenia, tutaj mieszkały 2 poprzednie pokolenia od strony taty. To moje miasto, mój DOM. Może właśnie dlatego tak bardzo mi żal (albo może raczej wstyd?), że stolica kraju, który ponoć przeżywa boom gospodarczy (czy też "cud" jak to p. Gilowska nazwała, chociaż tak naprawdę cudem jest, że działania jej samej i jej kolegów tego rozwoju nie spieprzyły...), które to niby państwo jest na poziomie europejskim, a przynajmniej do takiego pretenduje - bardziej przypomina zabitą deskami wioskę, w której poza licznymi centrami handlowymi i urokliwymi miejscami, których nie brakuje wbrew pozorom - ma niewiele do zaoferowania nie tylko turystom, ale nawet mieszkańcom. Chociaż ostatnie remonty dróg, torowisk i budowę metra, które HGW naprawdę ruszyła do przodu, poprawiły stan rzeczy, nadal nie można powiedzieć, że jest dobrze... Ale wystarczy już rozważań nt. aglomeracji miejskiej o rzeczonej wcześniej nazwie.
Moje Słoneczko zaniemogło. Jakieś zapalenie ucha czy coś... Przyplątało się w każdym razie choróbsko nieprzyjemne i bolesne. W tym wszystkim jedyny pozytyw to fakt, że w końcu uparciuch zapisze się do lekarza. Przynajmniej taką mam cichą nadzieję, bo wcozrajsza wizyta na ostrym dużurze laryngologicznym to trochę mało.
Podjąłem ostatnimi czasy decyzję o rozsyłaniu CV do potencjalnych pracodawców. Krajowych na początek, chociaż powoli nabieram przekonania, że warto spróbować też u tych spoza granic... Kto wie, może zatrudnią mnie gdzieś na Hawajach? ;) Spróbować zawsze warto, prawda? :)
Przypadkiem trafiłam...oj wielkim przypadkiem i to na początku na notkę z 2004 roku. Pozdrawiam.
pozdrawiam.
Dodaj komentarz